Wizyta w Seulu miała jeden tylko cel – kolacja z teściami, a następnego dnia miałem z samego rana wylot z drugiego lotniska w Seulu – Incheon.
Z zewnątrz lotniskowy Grand Hyatt Incheon nie prezentuje się szczególnie atrakcyjnie (a szczególnie po ciemku – po prostu niewiele widzieliśmy), choć na pewno nie należy do hoteli małych. Po wejściu do środka urzeka wysokie sklepienie lobby i wykończenie w eleganckim marmurze. Po wejściu należy skręcić na prawo, gdzie zostaliśmy natychmiastowo obsłużeni i skierowano nas do pokoju.
Zdecydowaliśmy się na standardowy pokój, który na lotniskowe przenocowanie był w zupełności wystarczający. Po wejściu do pokoju, po lewej stronie znajdowała się szafa, po prawej łazienka z wanną.
Dalej po prawej stronie znajdowało się łóżko, a za nim fotel z podnóżkiem. Na wprost stał telewizor oraz biurko z dwoma krzesłami. Te ostatnie bardzo przydatne, gdy zatrzymujemy się we dwójkę i decydujemy się na posiłek w pokoju.
Standardowo na wyposażeniu pokoju jest woda oraz tradycyjny, koreański zestaw do parzenia herbaty. W ramach minibarku w lodówce znajdziemy napoje gazowane, wodę oraz soki. Poza nią można nabyć także znajdujące się na półkach duże butelki Remy Martin, Jacka Danielsa oraz Ballantine’sa.
Na biurku znajdują się koreańskie oraz japońsko-amerykańskie wtyczki i baza dla iPhone’a (szkoda tylko, że starego typu czyli… 4S i starsze).
Ciekawą usługą dostępną w pokoju i podobno coraz popularniejszą w Hyatt’ach jest możliwość wypożyczenia telefonu i karty SIM. Jeśli tego nie zrobiliśmy na lotnisku, to można zaoszczędzić krocie na roamingu, jeśli potrzebujemy skorzystać z internetu poza zasięgiem darmowego Wi-Fi.
Narzeczona miała ochotę na trudno dostępne w Poznaniu amerykańskie naleśniki, które zamówiliśmy do pokoju. Danie podane z 3 „sosami” było jak najbardziej poprawne, smaczne i świeże.
We wczesnych godzinach porannych, przed wyruszeniem na lotnisko (jeśli dobrze pamiętam, po 5) chciałem wybrać się na siłownię, ale niestety ta była otwarta dopiero później, podobnie zresztą z basenem. Jeśli więc jetlaga lubicie pokonać nocnym wyciskiem kondycyjnym – Grand Hyatt Incheon niestety nie zaspokoi Waszych potrzeb.
Przed 7 rano już opuściliśmy hotel i udaliśmy się shuttle busem na lotnisko. Dotarliśmy na nie w około 10 minut. Zanim jednak wsiedliśmy do pojazdu, jedna rzecz szalenie mi się spodobała i muszę o niej wspomnieć. Seul w styczniu bywa nieludzko zimny i tak też było w trakcie naszej wizyty – temperatura nie wchodziła powyżej zera. Przy wejściu do hotelu podwieszono na dworze grzejniki pod którymi można było się ogrzać. Często w knajpach możemy znaleźć także w Polsce stojące ogrzewacze, ale tak podwieszane widziałem po raz pierwszy i zdały doskonale egzamin w oczekiwaniu na autobus.
Nie mieliśmy już niestety czasu spróbować śniadania, ponieważ chciałem jeszcze przed odlotem odwiedzić fantastyczny lounge Asiana Airlines.
PODSUMOWANIE
Grand Hyatt Incheon – według mapki – to najbliżej położony lotniska Incheon hotel. W praktyce okazuje się jednak, że pieszo na lotnisko raczej nie dojdziemy (położony jest przy autostradzie), więc i tak musimy skorzystać z autobusu. Sama obsługa w hotelu była uprzejma, pokoje czysta, a jedzenie zamówione do pokoju smaczne.
Sporym minusem dla mnie był brak całodobowej siłowni tym bardziej, że jak sądzę nikt raczej nie zostaje tutaj na dłużej. Elastyczność w godzinach ćwiczeń byłaby bardzo wskazana. Poza tym jednak absolutnie nie ma się do czego przyczepić, chociaż też żaden element nie pozostał mi szczególnie w pamięci. Następnym razem w Seulu spróbuję pewnie innego hotelu, nawet w przypadku pobytu tylko na jedne dzień.
A, przepraszam, stojąca w lobby rzeźba zapadła mi w pamięci.
Jeśli podoba Ci się ten post, dołącz do pozostałych czytelników, którzy zarejestrowali się, aby otrzymywać informację o kolejnych wpisach za pośrednictwem poczty email (tylko 1 email dziennie!)
Dodaj komentarz